Historia pewnej otyłości
cz. I
cz. I
Jakiś czas temu, kiedy byłem jeszcze bardzo młodym człowiekiem, nie zwracałem uwagi na to, jak się odżywiać, co i kiedy pić. Byłem szczupłym, wysokim młodzieńcem, bez problemów i kompleksów odnośnie do mojej wagi. W miarę upływu czasu, sytuacja powolutku zaczynała się zmieniać. Najpierw zmądrzałem i rzuciłem palenie, efektem czego był przyrost wagi, co prawda nie znaczny ale jednak. Mama się cieszyła, w końcu zaczynałem wyglądać jak normalny młodzieniec a nie "dziecko z trzeciego świata" - niedożywione. Potem zmieniłem stan cywilny i jak to zwykle bywa, żona dobrze się mną zajęła. Przytyłem i to nie mało, nie dochodziło do mnie wołanie moich bliskich, że zmieniam się w drastycznie szybkim tempie. W kilka lat udanego pożycia osiągnąłem znaczną nadwagę. Zacząłem wysiadać, najpierw nogi, potem rwa kulszowa, kręgosłup w odcinku lędźwiowo-krzyżowym, podłe samopoczucie, załamanie nerwowe itd. dużo by tu jeszcze pisać.
Spłynęło sporo wody w pobliskim potoku, zanim zrozumiałem, że takie umartwianie się do niczego nie prowadzi. Powtarzanie wszystkim, że "kochanego ciała nigdy za wiele", już mnie nudziło. Byłem lubiana osobą i nadal jestem, wszyscy akceptowali mój nowy wygląd, jednak ja sam przestałem już się sobie podobać. Przedsięwziąłem pewne postanowienia, chce wrócić do dawnej wagi, przecież to zaledwie 30 kilogramów. W tamtej chwili myślałem, że to niewiele, poczytałem jakieś czasopisma, poszukałem jak to zrobić i od razu stałem się ekspertem w tej dziedzinie. Po kilku tygodniach działań okazało się, że ekspertem to może jestem, ale od głupoty. Zbiłem zaledwie kilogram, zmieniłem przecież jadłospis pomyślałem, co mam jeszcze zrobić aby tracić na wadze. Dwa razy w tygodniu bywałem na sali gimnastycznej grając w siatkówkę, jadłem 2 razy mniej, jednak pory posiłków i ich częstotliwość pozostała ta sama. Pomyślałem, trzeba coś z tym zrobić, poszedłem do jakiejś lekarki, od której dostałem jakieś zioła mające pomóc w spalaniu tkanki tłuszczowej, prócz tego, że były okropne i sprawiały mi mnóstwo problemów, gdyż biegałem co pół godziny do WC, mając problemy z szefem z tego powodu, nie dały nic. No nie tak całkiem nic, schudłem z ich pomocą 5 kg. ale po zakończeniu kuracji w szybkim tempie przybyło mi stracone pięć i jeszcze drugie tyle.
W głowie zaczęły się kłębić różne dziwne myśli "jestem już stracony, odchudzanie to nie dla mnie, tak już chyba ma być... itd." załąmałem się po prostu takim obrotem spraw. Mówiąc kolokwialnie "olałem system". Po kilku miesiącach, kiedy mój wygląd zewnętrzny diametralnie się zmieniał, a sygnały z zewnątrz od tych, którzy mnie kochali, przestały do mnie docierać, poległem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Po raz pierwszy wysiadł mi kręgosłup, przeleżałem w łóżku w jednej pozycji "wyjąc z bólu" 3 tygodnie, będąc jednocześnie potężną kulą u nogi dla mojej małżonki, dzieci i psa.
Sugestia mojej żony była jednoznaczna, szantaż emocjonalny wręcz, albo zrzucę zbędne kilogramy, albo w takich sytuacjach będę musiał radzić sobie sam. Kocham moja rodzinę, postanowiłem więc dostosować się do sugestii żony. I tak jak w cz. I rozpoczęły się poszukiwania odpowiedniej diety, oczywiście moje lenistwo kazało mi poszukać takiej diety, w której straciłbym znaczną ilość masy ciała, nie rezygnując jednocześnie z przyzwyczajeń. Po kilkudniowych poszukiwaniach znalazłem w końcu coś dla mnie. Cykl diety trwał 9 dni, tak zwana "dieta aktorska", trzeba było zaopatrzyć się w odpowiednie składniki pokarmowe, odrzucając jednocześnie sporą liczbę składników, które pochłaniałem w znacznych ilościach do tej pory. Jako facet najbardziej nie mogłem przeżyć, że przez cały cykl nie mogę wziąć do ust alkoholu. Dieta ta uczyła mnie jak mam jeść, o jakich porach dnia, jakie potrawy i przede wszystkim, że w odżywianiu niesamowitą rolę odgrywa woda (czysta, bez dodatków, niegazowana) tego składnika brakowało w moim życiu chyba najbardziej. Po pierwszym cyklu waga spadła o 1,5 kg, tyle mniej więcej obiecywał autor diety, po drugim spadłem już tylko kilogram, więc entuzjazm zaczął opadać, po następnym nie straciłem już ani deko. Potem jakaś imprezka, trochę alkoholu i niech to drzwi ścisną. Miesiąc wyrzeczeń skończył się fiaskiem, waga podskoczyła o utracone 2 kilogramy. Znów pomyślałem, że dałem się zrobić w bambuko, wydając kilkadziesiąt złotych na dietę cud. Z drugiej jednak strony, plułem sobie w twarz za to, że skusiłem się na alkohol po miesiącu wyrzeczeń. Cóż my faceci już tacy jesteśmy, skomplikowani. Dążymy do doskonałości i w chwilach stresowych, coś w nas pęka. Choć może nie wszyscy tacy są tylko ja sam. W pracy jedna z koleżanek poradziłam stosowanie diety dr. Dukana pożyczyła mi książkę, którą napisał dla takich jak ja. Po przeczytaniu stwierdziłem, że to jest chyba to, mogę jeść dostatecznie dużo, nie muszę się przemęczać (już nie gram w siatkówkę, ze względu na kręgosłup), a jestem człowiekiem leniwym i efekt powinien być widoczny już po kilku tygodniach. Była to prawda, tak się stało kilka tygodni i straciłem 5 kilogramów. Jednak potem moja waga stanęła w pewnym punkcie i przez kilka miesięcy nie drgnęła ani w dół, ani w górę. To rozwiązanie nie satysfakcjonowało mnie aż tak bardzo, nadal moje BMI było zdecydowanie za wysokie, do osiągnięcia wymarzonej wagi pozostało już tylko, albo aż 20 kilogramów, waga nadal pokazywała wagę w okolicach godz. wpół do jedenastej. Nie było to dla mnie miłe, jednak w miarę upływu czasu, zacząłem się przyzwyczajać do nowej rzeczywistości, byłem znacznie lżejszy, w sumie przez 2 lata straciłem 12 kilogramów, czyli pół kilo na miesiąc, może to i nie sukces, ale przynajmniej wątroba wyrabiała :). W tym roku w wakacje, pofolgowałem sobie troszkę i podskoczyłem na wadze o 2 kilogramy, gdzieś tam w głowie myślałem przecież jestem ekspertem w tych sprawach, tyle to zrzucę w kilka dni, może to po prostu woda metaboliczna, wypije kilka litrów wody dziennie i pozbędę się tej zalegającej. Po pobycie w szpitalu, wskazania poszpitalne mojej pani doktor mówiły o diecie niskokalorycznej i niskotłuszczowej. Pomyślałem "szkoda, że nie wiesz ile udało mi się już zrzucić" Jednak kiedy spojrzałem na wypis ze szpitala z przed 10 lat i policzyłem sobie, że na chwilę obecną ważę 15 kg więcej niż wówczas, a już wtedy wskazania lekarskie były w kierunku utraty masy tłuszczu, zamilkłem w moich rozważaniach.
W dniu 1 września br. pomyślałem pierwszy dzień roku szkolnego, pierwszy dzień pracy po wakacjach będzie dobrym dniem na, pierwszy dzień odchudzania. Po przerwie wakacyjnej, przybyciu kilku kilogramów zdałem sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia jak poprosić o wsparcie osobę postronną (zastosować się do wskazań lekarskich). Udałem się do pani dietetyk z NATURHOUSE, pełen obaw ile to kosztuje i czy dam rade przyznać się, że jestem otyły, mam lekką nadwagę. Zostałem przyjęty bardzo serdecznie, mogłem bez skrępowania porozmawiać o moich problemach zdrowotnych, psychicznych i fizycznych (czyli o lenistwie, niechęci do uprawiania sportu). Zdawałem sobie sprawę, że bez pracy, bez ćwiczeń, bez odpowiedniego odżywiania nic nie zrobię. Jak dotąd nie straciłem zbyt wiele, zaledwie 5 kg., choć niemal od jakichś 8 tygodni waga oscyluje pomiędzy wagą dwucyfrową, a trzycyfrową i jakoś nie chce się pomniejszyć i zatrzymać na tej mniejszej wartości. Walczę jednak uparcie, w trzy i niemal pół miesiąca spaliłem niemal w/w wagę. Statystycznie to niewiele w ciągu miesiąca aczkolwiek, zdrowo. Wątroba nie siada, rozstępy się nie robią :). Chcąc otrzymać upragnioną wagę daleka droga jeszcze przede mną. Obiecuję, że będę was informował o postępach.
Tymczasem jeszcze kilka słów o mojej obecnej diecie, dla tych wszystkich, którzy są jeszcze niezdecydowani. Wizyta jest raz w tygodniu o ustalonej porze, Podczas każdej wizyty, jestem ważony na dwóch wagach (dla porównania) jest mi mierzony obwód w pasie i klatce piersiowej. Wyniki są zapisywane w specjalnym kalendarzyku, który noszę przy sobie dla porównania. Na spotkaniu omawiam z p. dietetyk miniony tydzień, sposób w jaki się odżywiałem, o jakich porach były posiłki itd. Następnie pani układa mi dietę na następny tydzień, z opisem poszczególnych potraw, jak je wykonać(niektóre z nich prezentuję na niniejszym blogu). Po wizycie w sklepie naturhouse uzupełniam brakujące suplementy i działam. Życzcie mi powodzenia :)