W głowie zaczęły się kłębić różne dziwne myśli "jestem już stracony, odchudzanie to nie dla mnie, tak już chyba ma być... itd." załamałem się po prostu takim obrotem spraw. Mówiąc kolokwialnie "olałem system". Po kilku miesiącach, kiedy mój wygląd zewnętrzny diametralnie się zmieniał, a sygnały z zewnątrz od tych, którzy mnie kochali, przestały do mnie docierać, poległem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Po raz pierwszy wysiadł mi kręgosłup, przeleżałem w łóżku w jednej pozycji "wyjąc z bólu" 3 tygodnie,
będąc jednocześnie potężną kulą u nogi dla mojej małżonki, dzieci i psa.
Sugestia mojej żony była jednoznaczna, szantaż emocjonalny wręcz, albo zrzucę zbędne kilogramy, albo w takich sytuacjach będę musiał radzić sobie sam. Kocham moja rodzinę, postanowiłem więc dostosować się do sugestii żony. I tak jak w cz. I rozpoczęły się poszukiwania odpowiedniej diety, oczywiście moje lenistwo kazało mi poszukać takiej diety, w której straciłbym znaczną ilość masy ciała, nie rezygnując jednocześnie z przyzwyczajeń. Po kilkudniowych poszukiwaniach znalazłem w końcu coś dla mnie. Cykl diety trwał 9 dni, tak zwana "dieta aktorska", trzeba było zaopatrzyć się w odpowiednie składniki pokarmowe, odrzucając jednocześnie sporą liczbę składników, które pochłaniałem w znacznych ilościach do tej pory. Jako facet najbardziej nie mogłem przeżyć, że przez cały cykl nie mogę wziąć do ust alkoholu. Dieta ta uczyła mnie jak mam jeść, o jakich porach dnia, jakie potrawy i przede wszystkim, że w odżywianiu niesamowitą rolę odgrywa woda (czysta, bez dodatków, niegazowana) tego składnika brakowało w moim życiu chyba najbardziej. Po pierwszym cyklu waga spadła o 1,5 kg, tyle mniej więcej obiecywał autor diety, po drugim spadłem już tylko kilogram, więc entuzjazm zaczął opadać, po następnym nie straciłem już ani deko. Potem jakaś imprezka, trochę alkoholu i niech to drzwi ścisną. Miesiąc wyrzeczeń skończył się fiaskiem, waga podskoczyła o utracone 2 kilogramy. Znów pomyślałem, że dałem się zrobić w bambuko, wydając kilkadziesiąt złotych na dietę cud. Z drugiej jednak strony, plułem sobie w twarz za to, że skusiłem się na alkohol po miesiącu wyrzeczeń. Cóż my faceci już tacy jesteśmy, skomplikowani. Dążymy do doskonałości i w chwilach stresowych, coś w nas pęka. Choć może nie wszyscy tacy są tylko ja sam. W pracy jedna z koleżanek poradziłam stosowanie diety dr. Dukana pożyczyła mi książkę, którą napisał dla takich jak ja. Po przeczytaniu stwierdziłem, że to jest chyba to, mogę jeść dostatecznie dużo, nie muszę się przemęczać (już nie gram w siatkówkę, ze względu na kręgosłup), a jestem człowiekiem leniwym i efekt powinien być widoczny już po kilku tygodniach. Była to prawda, tak się stało kilka tygodni i straciłem 5 kilogramów. Jednak potem moja waga stanęła w pewnym punkcie i przez kilka miesięcy nie drgnęła ani w dół, ani w górę. To rozwiązanie nie satysfakcjonowało mnie aż tak bardzo, nadal moje BMI było zdecydowanie za wysokie, do osiągnięcia wymarzonej wagi pozostało już tylko, albo aż 20 kilogramów, waga nadal pokazywała wagę w okolicach godz. wpół do jedenastej. Nie było to dla mnie miłe, jednak w miarę upływu czasu, zacząłem się przyzwyczajać do nowej rzeczywistości, byłem znacznie lżejszy, w sumie przez 2 lata straciłem 12 kilogramów, czyli pół kilo na miesiąc, może to i nie sukces, ale przynajmniej wątroba wyrabiała :). W tym roku w wakacje, pofolgowałem sobie troszkę i podskoczyłem na wadze o 2 kilogramy, gdzieś tam w głowie myślałem przecież jestem ekspertem w tych sprawach, tyle to zrzucę w kilka dni, może to po prostu woda metaboliczna, wypije kilka litrów wody dziennie i pozbędę się tej zalegającej. Po pobycie w szpitalu, wskazania poszpitalne mojej pani doktor mówiły o diecie niskokalorycznej i niskotłuszczowej. Pomyślałem "szkoda, że nie wiesz ile udało mi się już zrzucić" Jednak kiedy spojrzałem na wypis ze szpitala z przed 10 lat i policzyłem sobie, że na chwilę obecną ważę 15 kg więcej niż wówczas, a już wtedy wskazania lekarskie były w kierunku utraty masy tłuszczu, zamilkłem w moich rozważaniach. CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz